JUSTIN
Coś
było nie tak... Może ze mną? Nie wiedziałem. Czułem to całym sobą, jakbym
zrobił coś źle ale nie do końca wiedziałem co. Faktycznie, pewnie nie zrobiłem
zadań domowych co jest nieodpowiedzialne ale to u mnie normalne, więc nie
powinienem odczuwać żadnych wyrzutów sumienia. Nazwałem Jaxona skończonym
kretynem, ale to też nie mogło być to, bo przecież to jego drugie imię.
Przespałem się z Abi i zaraz, gdy skończyliśmy powiedziałem jej, że może sobie
pójść ale to też było normalne w naszym przypadku. Ona wiedziała, że tak
będzie. Więc o co chodziło? Przebiegłem palcami przez swoje włosy, a następnie
wysunąłem z ust wąską rurkę wypuszczając chmurę dymu.
-
Ledwo minęło pół dnia, a ty już wypaliłeś połowę swoich fajek? - zapytał Alex
patrząc na mnie wielkimi oczami. Wzruszyłem obojętnie ramionami ignorując
natarczywe spojrzenia Ryana, któremu prawdopodobnie znowu wydawało się, że jest
moim ojcem i może mi dyktować co mi wolno, a czego nie. Mógłbym wypalić nawet
trzy paczki papierosów i nikogo nie powinno to obchodzić! Pewnego dnia i tak umrę, co za różnica z
jakiego powodu. To i tak się stanie.
- Czy
ty w ogóle spałeś? - kolejne pytanie zadał Jaxon.
Miałem
ich naprawdę dość.
- Nie
- uśmiechnąłem się szeroko. - Byłem zbyt zajęty pieprzeniem Abi, żeby się przespać.
-
Znowu? - jęknął z niezadowoleniem Ryan, a na twarzy reszty widać było
obrzydzenie i zgorszenie. W ogóle tego nie rozumiałem. Abi była... ładna i
miała świetne ciało, którego się nie wstydziła i, które z chęcią mi pokazywała,
gdy miałem na to ochotę. Co jest w tym złego? Oboje na tym korzystaliśmy.
Wzruszyłem ramionami strzepując popiół. Nie moja wina, że mam powodzenie, a ci
kretyni nie.
-
Dobra, daj mi to - Alex wyciągając rękę i pokazując na papierosa. Bez słowa mu
go podałem opierając się o zimny murek za plecami. Na zewnątrz było dość
chłodno, niebo było przykryte szarymi
chmurami i co jakiś czas wiał zimny, nieprzyjemny wiatr, więc co chwilę czułem
dreszcze na swoim ciele, bo oczywiście nie zabrałem ze sobą nic więcej oprócz
zwykłej skórzanej kurtki, która nie należała do najcieplejszych. Oddałem
papierosa Alexowi chowając dłonie do kieszeni. Wyszliśmy na zewnątrz podczas
długiej przerwy, żeby posłuchać co ludzie gadają o tym, co wydarzyło się
wczoraj. A gadali o tym nieustannie snując swoje teorie i robiąc sobie żarty z
dyrektora. Początkowo byłem zadowolony z tego, że się nam udało i, że dzięki
nam odwołali lekcje, ba byłem z siebie dumny. Zadowolony z chłopaków, z tego,
że daliśmy radę, a potem wystarczyła jedna osoba, która zepsuła mi całą frajdę.
-
Kończ to - burknął Jaxon pocierając zmarznięte ramiona. - Jestem głodny.
Alex
szybko wypalił papierosa i rzucił niedopałek na ziemię przygniatając go butem,
a potem razem ruszyliśmy w stronę stołówki. Wewnątrz było trochę duszno, ale
aktualnie wolałem to dużo bardziej od
siedzenia na zewnątrz i odmrażania swoich czterech liter. Przystanąłem
na boku patrząc jak Alex z Jaxonem przepychają się i bezczelnie wchodzą do
kolejki przed jakimiś kujonami, którzy oczywiście wielce się oburzali ale nie
mieli na tyle odwagi, żeby im się sprzeciwić i głośno powiedzieć, żeby spadali
na koniec. Frajerzy. Gdy tylko mój bezmózgi brat i mój bezmózgi kumpel mieli
swoje tace pełne jedzenia, które swoją drogą nie wyglądało zbyt smacznie
zaczęliśmy się rozglądać za wolnymi miejscami. Już chciałem zaproponować, że
możemy przecież kogoś wywalić i zająć sobie jego stolik ale wtedy odezwał się
Jaxon ze swoim wielkim uśmiechem na ustach.
- Idziemy
tam - powiedział Ryan uprzedzając mojego brata i trącił mnie w ramię wskazując
kierunek. Przy stoliku znajdującym się po przeciwnej stronie, odsuniętym nieco
na bok siedziały tylko dwie osoby. Jedna miała ciemne włosy, a druga jasne i
zmartwioną minę. Nawet nie zdążyłem się sprzeciwić nie mając ochoty na
siedzenie z tą dwójką, bo już wszyscy ruszyli w ich stronę. Corrie i Faye były
w porządku, ale po wczorajszym niezbyt chciało mi się rozmawiać z dziewczyną,
która aktualnie pałała do mnie czymś w rodzaju nienawiści.
- Hej
- powiedziałem cicho dołączając się do powitania chłopaków. Odsunąłem krzesło
zajmując miejsce na przeciwko szatynki, która nawet nie odpowiedziała, a
jedynie prychnęła gniewnie wywracając przy tym oczami.
-
Cześć - odpowiedziała niemrawym głosem Corrie.
Faye
podpierała się łokciami o blat stolika i wyglądała na smutną, ale przede
wszystkim bardzo złą.
-
Dobrze się czujecie po wczorajszym... deszczu? - zachichotał Alex jakby to była
najzabawniejsza rzecz na tej planecie. Wszyscy się zaśmiali oprócz dziewczyn,
wpatrywałem się ze zdziwieniem na Faye czekając, aż chociażby obdarzy mnie
jednym, krótkim spojrzeniem. Dlaczego zawsze, gdy była zła unikała właśnie
mnie?
Może to dlatego, że to zawsze przez
ciebie jest zła? - odezwał się złośliwy głosik w zakamarkach mojej głowy.
Zła? Na mnie? Za co? Ponownie prychnęła kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Co
jest z tobą? - zapytałem nie mogąc już tego wytrzymać.
Nie
odpowiedziała. Z obojętnością sięgnęła po puszkę swojej coca-coli i otworzyła
ją jednym szybkim ruchem pociągając z niej łyka. Wszyscy przy stoliku zamilkli
wpatrując się w nią ze zdziwieniem.
-
Faye? - powtórzyłem. - Dlaczego się nie odzywasz?
Odstawiła
puszkę z brzdękiem na stolik i sięgnęła po serwetki, w które zaczęła wycierać
palce.
-
Wszystko z nią w porządku? - szepnął Jaxon do Corrie na tyle głośno, że chyba
każdy to usłyszał. Czy wspominałem już o tym, że moi kumple nie są zbyt
inteligentni? Blondynka westchnęła krótko, a potem wzruszyła lekko ramionami
nie patrząc na nikogo z nas.
- Nie
mów, że jesteś zazdrosna o to, że całowałem się z Abi?
Podparła
głowę na ręce z rozbawieniem wymalowanym na twarzy i po chwili zaczęła się
śmiać do siebie z niedowierzaniem. Co było w tym śmiesznego? Przecież wczoraj,
gdy mnie z nią widziała była wściekła. Wyglądała tak jakby ktoś ją uderzył, a
teraz po prostu się śmieje? Poważnie, nigdy nie zrozumiem dziewczyn. Są tak
zakręcone i rąbnięte, że nigdy nie wiadomo co powiedzą i co zrobią.
-
Faye! - podniosłem głos nie mogąc już tego wytrzymać. Zniósłbym to lepiej,
gdyby się do mnie odezwała, ale ona milczała jak zaklęta nie zwracając na mnie
większej uwagi. Odetchnęła i ponownie upiła kilka łyków swojej coca-coli
oblizując usta. Wstrzymałem na chwile oddech czując jak powietrze wokół nas
gęstnieje. Wyciągnęła szczupłą dłoń w kierunku zielonego jabłka, które
znajdowało się na jej tacy, więc szybko gwizdnąłem je, jej sprzed nosa.
Podniosła na mnie swoje niebieskie oczy. Bez zastanowienia patrząc na nią z
uwagą odgryzłem kawałek i przeżułem go z uśmiechem. Gdy skończyłem odgryzłem
jeszcze kawałek i dopiero wtedy odłożyłem je na tacę.
- Ohyda
- skomentowała odsuwając ją od siebie.
-
Słyszycie? Ktoś tu jednak umie mówić.
- To
było moje jabłko - fuknęła. Odwróciła głowę w stronę kucharek i miejsca, gdzie
znajdowały się owoce, które można było brać do woli i gdy zobaczyła, że została
tylko sama kleista papka wróciła do mnie. - Wielkie dzięki, więcej nie ma!
-
Popatrz na to z drugiej strony - uśmiechnąłem się z satysfakcją. - Teraz się do
mnie odzywasz.
Jęknęła
niezadowolona i z frustracji mocno zacisnęła dłonie w pięści. Odetchnęła po
chwili i wstała zabierając ze sobą puszkę swojego napoju.
- Do
zobaczenia Corrie - mruknęła ponosząc swoją torbę i odwróciła się na pięcie
zmierzając do wyjścia. Siedziałem wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła
nie mogąc zrozumieć jej zachowania. Nie wiedziałem co się z nią dzieje. Faye od
początku wydawała się być normalną dziewczyną, która walczy ze swoją
nieśmiałością i jest odrobinę stuknięta. Oczywiście, że ją lubiłem i nigdy nie
miałem zamiaru celowo jej urazić. Była zupełnie inna od reszty dziewczyn, które
znałem. No i pobiła rekord. Znamy się tyle, a ja jeszcze się z nią nie
przespałem. To już coś!
- Co z
nią jest?
- Nie
wiem czy powinnam... - westchnęła blondynka.
Wywróciłem
oczami, dla mnie to było jasne. Była po prostu zazdrosna.
- Boże
- jęknąłem. - Mówię wam, że chodzi o to, że całowałem się... - urwałem widząc
kpiące spojrzenie blondynki. Mało brakowało, a ona wybuchnęłaby śmiechem.
-
Owszem - skinęła głową, - to mogło zaboleć Faye po tym jak to ONA musiała iść z
wami do tej biblioteki, ONA powiedziała gdzie jest to czego szukacie, ONA
zdobyła klucz i to JEJ powinieneś być wdzięczy. Oczywiście nie mówię, że to ją
powinieneś całować zamiast tamtej wywłoki ale...
-
Czekaj, więc cała ta szopka tylko przez to? - zapytałem robiąc głupią minę. - O
taką głupotę? I skąd ty o tym wiesz?! Wygadała się?!
- Nie
przerywaj mi - warknęła poirytowanym tonem. - Powiedziała mi, bo jestem jej
przyjaciółką w przeciwieństwie do ciebie. A wracając do tego co mówiłam,
wiecie, że dyrektor wezwał dzisiaj z samego rana Faye do siebie? - zapytała.
Zrobiłem
ogromne oczy. Że co? Po co miałby ją wzywać? Faye była jak aniołek, więc
dlaczego miałaby trafić na dywanik? Przecież ona nie zrobiłaby nigdy nic co
sprawiłoby, że trafiłaby do dyrektora. Przecież to Faye. Faye Niewinna Evans.
- Oh,
oczywiście, że nie wiecie! - fuknęła podniesionym tonem przesuwając dłonią po
czole. - Cóż, wezwał ją i wstępnie ma zostać zawieszona na miesiąc. I to
wszystko wasza wina.
-
Zawieszona? - spytał Jaxon otwierając usta ze zdziwienia.
Dlatego
była taka zła. Teraz to zrozumiałem. Nakłoniłem ją do zrobienia tego co
chciałem, zmanipulowałem ją wiedząc, że zrobi to co o co ją poprszę, bo
przecież miałem świadomość tego, że mnie lubi i to bardziej niż powinna.
Westchnąłem ciężko nie wiedząc co mam teraz zrobić.
-
Właśnie dyrektor i kilku nauczycieli dyskutują na ten temat - odpowiedziała
Corrie.
I
wtedy zrozumiałem. To o to chodziło. To przez to źle się czułem. Miałem...
wyrzuty sumienia? Tak się to nazywa? Odchyliłem się do tyłu biorąc głęboki
wdech. Faye nie mogła zostać ukarana za coś takiego, za coś w czym tak naprawdę
nie brała udziału. To ja powinienem zostać zawieszony, a nie ona.
-
Kurwa mać - zakląłem uderzając w stół z ogromną siłą.
-
Wyluzuj idioto - skarcił mnie Jaxon - nie mogą jej udowodnić, że to ona, więc
nie zostanie zawieszona. Nie tylko ona była w bibliotece, pamiętasz?
-
Lepiej żebyś miał rację - odezwała się Corrie zbierając swoje rzeczy, - bo
inaczej jej ojciec zrobi z jej życia piekło.
- Nie
wydaje ci się, że trochę przesadzasz?
- Alex
uwierz mi, nie chciałbyś poznać ojca Faye - powiedziała dziewczyna i odwróciła
się na pięcie.
Nerwowo
pociągnąłem za końcówki swoich włosów szarpiąc je na tyle mocno, by poczuć ból.
Było mi tak cholernie głupio, a moja duma leżała na podłodze i każdy mógł po
niej poskakać. Nigdy nie chciałem, żeby Evans miała przeze mnie problemy.
Zależało mi jedynie na tym, żeby zrobić to co planowaliśmy od dawna. Może
czułbym się lepiej, gdyby nie to, że wczoraj byłem dla niej taki oschły i
wredny. Mogłem chociaż powstrzymać się z całowaniem Abi na terenie szkoły.
-
Przestań to robić - powiedział Jaxon patrząc na mnie uważnie.
- Niby
co?
-
Zadręczać się.
Zadręczałem
się? Przecież nawet jeśli ją zawieszą to nic się nie stanie, Faye ma dobre
oceny, poradzi sobie. Nie opuszczała zajęć, nie spóźniała się... wylądowała
przeze mnie w kozie ale mimo to przecież ma dobrą opinię. Ale Corrie mówiła o
jej ojcu. Może faktycznie jest palantem? Ale co mam zrobić?
-
Poczekam na nią po lekcjach - powiedziałem bardziej do siebie niż do chłopaków,
gdy rozbrzmiał dzwonek sygnalizujący koniec przerwy.
*
Nie
spojrzała na mnie ani razu na wspólnych lekcjach. Czy czuła się podobnie, gdy
ja traktowałem ją jak powietrze? Czy też ją to tak bardzo męczyło? O czym wtedy
myślała? Nie mogłem przestać myśleć o Faye, nie mogłem skupić się na żadnej
lekcji zastanawiając się w jaki sposób ją przeprosić. Wybaczy mi? Chcę być jej
przyjacielem. Dobrym przyjacielem, ale nie jestem z tych osób, które myślą
zanim coś powiedzą lub zrobią, a to zdecydowanie jej nie służy. Jest na to za
wrażliwa. Wyszedłem z klasy jako pierwszy, gdy tylko zadzwonił dzwonek i
czekałem na nią.
Jej
duże oczy były jakby pełne łez, w ogóle się nie uśmiechała i kompletnie to do
niej nie pasowało. Faye, którą znałem była uśmiechnięta, radosna, wiecznie
zarumieniona i taka niewinna. Chciałem się odezwać, ale zabrakło mi słów, więc
nim zdecydowałem się coś powiedzieć ona już była po drugiej stronie szkoły.
- Co
ty wyprawiasz idioto? - warknąłem do siebie i jak głupi pobiegłem za nią
wychodząc na zewnątrz. Stała nieruchomo na szycie schodów odwrócona do mnie
plecami. Ludzie, którzy wychodzili ze szkoły zupełnie ją ignorowali zmierzając
w swoją stronę. Stanąłem na przeciw niej i poczułem coś dziwnego w klatce
piersiowej. Faye zasłaniała twarz dłońmi, które strasznie drżały.
-
Mała? - zapytałem ostrożnie nie wiedząc co zrobić. Wzdrygnęła się i zerknęła w
moją stronę szybko ścierając z policzków łzy. Dlaczego płakała? Coś wewnątrz
mnie skręciło się jeszcze bardziej. Nie znałem tego uczucia i nie wiedziałem
jak je określić. Bez słowa wyminęła mnie i zeszła na dół. Od razu ruszyłem za
nią i mocno złapałem za ramię odwracając w swoją stronę. Syknęła, więc puściłem
jej ramię ale nie zamierzałem odpuścić. Złapałem za jej dłonie ujmując je w
swoje. Wiedziałem, że zaraz zaczną się plotki na nasz temat ale miałem to
gdzieś. Musiałem mieć pewność, że wszystko z nią w porządku, bo inaczej poczucie
winy by mnie zjadło.
- Faye
proszę - zacząłem ignorując to jak całe jej ciało się napięło. - Corrie nam
powiedziała, że chcą cię zawiesić ale ja i chłopaki jesteśmy pewni, że nie mogą
tego zrobić. Nie udowodnią, że to byłaś ty. Nie mogą tego zrobić -
kontynuowałem a ona ciągle milczała. - Boże, dziewczyno odezwij się do mnie!
Możesz krzyczeć, wrzeszczeć, obrażaj mnie, uderz. Cokolwiek tylko błagam skończ
z tym milczeniem i ignorancją.
-
Naprawdę? - spytała.
Wyrwała
dłonie, a ja od razu spuściłem głowę. Faye nie chciała mieć ze mną nic
wspólnego i z jakiegoś powodu naprawdę było mi z tym źle, bo przecież ją
lubiłem. Nawet bardzo, bo była zupełnie inna od wszystkich tych... moje
rozmyślenia przerwało czyjeś uderzenie. Podniosłem głowę i zobaczyłem, że Faye
nadal stoi przede mną i jest z nią jeszcze gorzej niż wcześniej. Chwila, czy
ona właśnie mnie uderzyła? Po jej policzkach płynęły łzy, a jej pięści zderzały
się z moją klatką piersiową. Uśmiechnąłem się pod nosem chociaż wcale nie było
mi do śmiechu, była tak cholernie słaba i tak krucha. Jej ciosy w żaden sposób
mnie nie krzywdziły. Wyciągnąłem ręce i objąłem ją w pasie ignorując to jak
bardzo w tym momencie chciała się ode mnie odsunąć. Wyrywała się przez chwilę
coraz mocniej waląc rękoma o moją klatkę piersiową. W końcu przestała, trwało
to dłuższą chwilę i niektórzy patrzyli na nas jak na kosmitów, jeszcze inni
szeptali pomiędzy sobą ale nie obchodziło mnie to. Ludzie zawsze będą gadać.
Faye
zasłoniła twarz dłońmi oddychając głośno, a ja bez najmniejszego ostrzeżenia
przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie gładząc jej plecy.
-
Spokojnie - powiedziałem. - Będzie dobrze, nie zrobią tego.
-
Zrobili - jęknęła żałośnie i ponownie zaniosła się płaczem.
- Co?
Zdziwiony
odsunąłem ją lekko od siebie. Ścierała łzy płynące po policzkach wierzchem
dłoni.
- Mój
tata mnie zabije.
- Nie
prawda - pokręciłem głową. - Nie jesteś przecież pierwszą osobą, która została
zawieszona. To nic złego, mówię z doświadczenia.
- Nic
nie rozumiesz - westchnęła. - On tego nie zrozumie, nie da mi spokoju, będzie
narzekał do końca mojego życia. Nie znasz go.
Zamilkłem.
Co było nie tak z jej ojcem? Nie możliwe, żeby ktoś taki jak ona miał za ojca
jakiegoś potwora. Bo w przeciwnym razie, kto by ją tak dobrze wychował?
Oczywiście pozostawała kwestia matki, ale skoro Faye o niej nie wspominała to
oznaczało to, że chodzi tylko o niego. Zacisnąłem usta w wąską linię nie mając
pomysłu na to jak polepszyć jej humor. Nie mogłem patrzeć na taką Faye,
załamaną, smutną i pozbawioną nadziei.
-
Corrie ma cię odwieźć? - spytałem, a dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. -
Pojadę z tobą i z nim porozmawiam.
-
Chyba zgłupiałeś - odpowiedziała robiąc krok do tyłu, gdy tylko wypuściłem ją
ze swoich objęć. - I co mu powiesz? Jak mu się przyznasz to zapyta dlaczego to
ja jestem zawieszona, a nie ty. A wtedy co mu powiesz? Że to była twoja wina?
On od razu zadzwoni do szkoły i cię wywalą - westchnęła ciężko. - Nie mogą cię
wywalić Justin.
- Skąd
wiesz o tym, że mogą mnie wywalić?
- Znam
cię, - mówiła naciągając rękawy na dłonie - już raz cię wywalili ze szkoły i
jeśli tylko się potkniesz od razu wylecisz.
-
Pozwól mi chociaż pogadać z twoim ojcem - nakłaniałem ją. - Jeszcze nic nie
wie, prawda?
- Nie.
- Więc
chodź ze mną, odwiozę cię i poczekamy na niego razem.
-
Ale...
- No
chodź księżniczko - uśmiechnąłem się wyciągając w jej stronę dłoń. Zawahała się
ale złapała za nią i razem ruszyliśmy w stronę mojego samochodu. Pomiędzy nami
nie było krępującej ciszy, bo Faye dokładnie opisywała mi drogę, którą
jechaliśmy i nim się w ogóle zdążyliśmy się obejrzeć dotarliśmy na miejsce.
- Spokojnie
- powiedziałem obserwując jak drżącymi dłońmi odpina pasy. Rzuciła mi krótkie
spojrzenie, a potem otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Wolnym krokiem, wręcz
ślimaczym ruszyła w stronę drzwi. Szedłem za nią i obserwowałem jak otwiera
drzwi, a potem czeka, aż wejdę do środka. Wewnątrz pachniało ciastem, jego
aromat uderzył we mnie i niemal od razu zgłodniałem.
-
Faye? To ty? - usłyszałem gdzieś wewnątrz domu damski głos.
- Tak!
- odkrzyknęła dziewczyna. - Chodź - zwróciła się do mnie i skinęła dłonią w
moją stronę. Przeszliśmy przez jasny, elegancko urządzony przedpokój. Ten dom
wyglądał na bogaty, nie tak jak ten, w którym ja mieszkałem. Wszystko wydawało
się być bardzo nowoczesne.
-
Dzień dobry - powiedziałem w kierunku kobiety, która kroiła ciasto. Była trochę
podobna do Faye.
- Mamo
to Justin mój kolega - westchnęła Faye zmęczonym głosem podchodząc do blatu. Zwinnym
ruchem dźwignęła się i usiadła na nim patrząc w stronę swojej matki. - Wiesz co
się stało, prawda?
- Miło
cię poznać Justin - kobieta uśmiechnęła się do mnie, a potem już z poważną miną
odwróciła do swojej córki. - Wiem. Dlatego przyszłam wcześniej i zrobiłam
ciasto... - dodała ciszej, jakbym nie miał tego słyszeć.
- Faye
na ile cię zawiesili? - spytałem przypominając sobie, że wcześniej jej o to nie
zapytałem.
- Na
dwa tygodnie - westchnęła.
-
Justin poczęstuj się ciastem - jej mama podstawiła mi pod nos tacę, na którym
piętrzyły się idealnie pokrojone kawałki pysznego przysmaku. Podziękowałem i
wziąłem sobie jeden zajadając go ze smakiem. Mama Faye była bardzo podenerwowana,
chodziła po całej kuchni przecierając każdy jej fragment. Upewniając się, że
nigdzie nie ma kurzu i, że wszystko jest wprost idealne.
- Cholera
jasna - zaklęła na głos nie panując nad sobą, gdy ktoś nacisnął na klamkę i
wszedł do środka. Faye zagryzła usta i splotła ze sobą drżące dłonie wyginając
palce we wszystkie strony. Wywróciłem oczami nie rozumiejąc dlaczego się tak
zachowuje. Podszedłem do niej i uśmiechnąłem się blado stając tuż obok niej.
-
Wróciłem! - krzyknął mężczyzna, którego głos wydał mi się dziwnie znajomy. Mama
Faye zrobiła ogromne oczy i niemal wybiegła z pomieszczenia. Słyszałem jak wita
się ze swoim mężem, a potem jakieś drzwi trzasnęły i zapadła cisza, którą
przerywały jedynie czyjeś kroki. Wziąłem oddech i nim spojrzałem na ojca Faye
po prostu się z nim przywitałem.
-
Dzień dobry panu.
-
Bieber?! - krzyknął głośno. Podniosłem głowę i nagle zrozumiałem dlaczego Faye
tak bardzo obawia się swojego ojca.
* * *
~
Ciekawe kto ma teraz bardziej przerąbane... Faye czy Justin? ;>
~ Kilka
osób zarzuciło mi, że zostawiłam Pure dla Diabelskiej Duszy, co jest kompletnym
bullshitem. Nic nie zostawiłam. Ja NIGDY nie piszę niczego na siłę i nie
zamierzam tego robić. Jeśli mam wenę - siadam i piszę. Stąd wynikają te przerwy
pomiędzy rozdziałami, nie robię ich celowo. Ja muszę czuć to co piszę,
jakkolwiek to brzmi. Inaczej nic z tego nie będzie.
~ Anyway,
rozdział jak rozdział... Lepiej żebym się nie wypowiedziała co o nim myślę.
~
Standardowo dziękuję za komentarze, jesteście kochani, że mimo wszystko nadal interesujecie
się tą historią. Kocham najmocniej.
PROMO DIABELSKIEJ DUSZY